Pamiętacie stare adaptery, z których słychać było ziarniste
pochrapywanie? Dźwięk płyty, kiedy dotykała ją igła i ten moment, kiedy z
głośników zaczęła płynąć muzyka? Chodziło nie tylko o brzmienie, ale również o
fakturę płyty, okładkę i treści na niej zapisane. Obcowanie z tym wszystkim
było i wciąż jest jak japońska ceremonia picia herbaty. To trochę tak, jak
kiedyś powiedział John "Rotten" Lydon z Sex Pistols – „Za każdym
razem, gdy kupuję winyl, czuję, jakbym posiadł klucz do zagadki wszechświata”.
Wiele w tym racji. Mam tylko wątpliwość, czy nowe pokolenie
będzie umiało docenić wszystkie wspaniałości związane ze słuchaniem płyt
winylowych. Zastanawiam się, czy będą słuchać przebojów, których do tej pory na
innym nośniku niż smartphone nie mieli szansy usłyszeć. Mam jednak nadzieję, że
moje wątpliwości są bezzasadne.
Czym tak naprawdę jest magia czarnego krążka? To cały rytuał
związany z jej odtwarzaniem, zaczynając od ostrożnego wyciągnięcia czarnego
krążka z koperty, położenie go na talerzu gramofonu, wybranie prędkości
odtwarzania, aby na końcu ustawić i opuścić ramię z igłą na płytę. Ale to nie
tylko sama muzyka. W oczy rzucają się fantastyczne, duże okładki. Dopiero przy
dwunastocalowej grafice można w pełni zobaczyć włożoną pracę artysty w okładkę.
Podziwiam wtedy każdy element, szczegół i całość – tak, jak było to pierwotnie
zamierzone.
Dziś już trudno znaleźć stary adapter, dlatego ciekawym
rozwiązaniem mogą być mikro
wieże, przypominające legendarny adapter AG4131 firmy Philips z 1965 roku i
oferujące wysokowydajny głośnik, dynamicznie zrównoważony talerz obrotowy,
bezprzewodowe przesyłanie przez Bluetooth oraz złącze USB do zgrywania muzyki
do plików w formacie MP3. To wszystko brzmi dość futurystycznie, jednak jeśli
można połączyć oldschool z nowoczesnością, to dlaczego nie? Z przyjemnością
posłucham znów Presleya, The Police czy Sade.