czwartek, 19 lutego 2015

Winyl love



Pamiętacie stare adaptery, z których słychać było ziarniste pochrapywanie? Dźwięk płyty, kiedy dotykała ją igła i ten moment, kiedy z głośników zaczęła płynąć muzyka? Chodziło nie tylko o brzmienie, ale również o fakturę płyty, okładkę i treści na niej zapisane. Obcowanie z tym wszystkim było i wciąż jest jak japońska ceremonia picia herbaty. To trochę tak, jak kiedyś powiedział John "Rotten" Lydon z Sex Pistols – „Za każdym razem, gdy kupuję winyl, czuję, jakbym posiadł klucz do zagadki wszechświata”.  
Wiele w tym racji. Mam tylko wątpliwość, czy nowe pokolenie będzie umiało docenić wszystkie wspaniałości związane ze słuchaniem płyt winylowych. Zastanawiam się, czy będą słuchać przebojów, których do tej pory na innym nośniku niż smartphone nie mieli szansy usłyszeć. Mam jednak nadzieję, że moje wątpliwości są bezzasadne.
Czym tak naprawdę jest magia czarnego krążka? To cały rytuał związany z jej odtwarzaniem, zaczynając od ostrożnego wyciągnięcia czarnego krążka z koperty, położenie go na talerzu gramofonu, wybranie prędkości odtwarzania, aby na końcu ustawić i opuścić ramię z igłą na płytę. Ale to nie tylko sama muzyka. W oczy rzucają się fantastyczne, duże okładki. Dopiero przy dwunastocalowej grafice można w pełni zobaczyć włożoną pracę artysty w okładkę. Podziwiam wtedy każdy element, szczegół i całość – tak, jak było to pierwotnie zamierzone.
Dziś już trudno znaleźć stary adapter, dlatego ciekawym rozwiązaniem mogą być mikro wieże, przypominające legendarny adapter AG4131 firmy Philips z 1965 roku i oferujące wysokowydajny głośnik, dynamicznie zrównoważony talerz obrotowy, bezprzewodowe przesyłanie przez Bluetooth oraz złącze USB do zgrywania muzyki do plików w formacie MP3. To wszystko brzmi dość futurystycznie, jednak jeśli można połączyć oldschool z nowoczesnością, to dlaczego nie? Z przyjemnością posłucham znów Presleya, The Police czy Sade.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz